Szczebel po szczeblu
coraz bliżej nieba.
Czy to jednak
ta wyśniona sposobność,
aby się tam dostać?
Trywialnie prosta,
wulgarnie fizyczna,
dostępna każdemu.
Gdzie tu duchowość?
moralna zasługa?
Moja drabina
(z pewnością
bardziej przemyślana,
niż ta oniryczna),
odrzuca muskularną siłę,
hołdując
wzniosłości
i metafizyce.
Poprzez kruchość szczebli
dopuszcza jedynie
duchową lekkość,
jakże cenioną we wszystkich
spirytualnych procesach ważenia
od Sądu Ozyrysa
po ten Ostateczny.
Stawiając na elitarność,
zapewnia
Wszystkim Wybranym
na ostatniej prostej ich drogi;
wytchnienie
i zasłużony komfort
– będąc przecież
bardziej windą niż drabiną.
A wszystko to,
spowite
postępującą ku niebiosom
iluminacją
ruchomych odcinków promieni
nieodzownie rozświetlających
wszystkie inne
wizje i proroctwa
mitów i religii świata.
…
Jednak wiesz Jakubie,
czego nie pojmuję
w twojej wyśnionej wizji?
Po jaką cholerę,
mozolnie piąć się
lub schodzić
po drabiny
szczeblach,
mając
przecież
na plecach
dwa anielskie skrzydła!
Teraz już wiem…
to musiał być twój
senny koszmar.